Nadchodzący
grudzień to miesiąc, roztaczający wokół siebie dwie, dziwne aury. Z jednej
strony zbliżające się święta zwiastują dużo radości w rodzinnym gronie, z drugiej
strony ostatni miesiąc roku to czas podsumowań i niespełnionych postanowień. W
końcu przychodzi taki moment, kiedy pod wpływem tych sprzecznych emocji
chcesz na ostatnią chwilę coś zmienić, poprawić lub po prostu wyrzucić z siebie
zbędne toksyny, które gromadziły się przez te 365 dni.
Jest na to wiele sposóbów. Ja wypróbowałam jeden z nich. Zapraszam
do przeczytania moich wrażeń po trzydniowym, sokowym detoxie.
Kolorowe
smoothies to hit ostatnich kilku lat. Na początku dostępne głównie w knajpach
lub kawiarniach. Od niedawna blendery i sokowirówki dołączają do obowiązkowego
sprzętu kuchennego w wielu, polskich domach i coraz więcej osób stawia na
robienie, domowych, warzywno-owocowych soków.
Podobnie
było w moim przypadku, kiedy po prawie półrocznej przerwie i wyprowadzce na
studia, w końcu postanowiłam zainwestować we własny blender.
Detox
sokowy planowałam od kilku tygodni, non stop trafiając na wzmianki na jego
temat lub ogłoszenia kateringowe w internecie. W końcu zainspirowana jedną z
tego typu stron, spisałam przepisy na soki, zrobiłam zakupy i przeszłam do
działania.
Zaczęłam
mało profesjonalnie i teraz biję się za to w pierś, ponieważ nie
przeprowadziłam żadnego okresu przygotowawczego, tylko od razu rzuciłam się na
głęboką wodę. Mój organizm jakoś bardzo z tego powodu nie cierpiał, jednak na
pewno byłoby mu o wiele łatwiej.
Moje
oczyszczanie trwało trzy dni. W jadłospis wchodziły cztery soki dziennie,
wszystkie przygotowywane ze świeżych warzyw i owoców, przeze mnie (przepisy zaczerpnięte ze strony cleanseme.pl).
Nowe
rzeczy i nawyki budzą dużo kontrowersji, więc pierwszy dzień, który mógłby
wydawać się najcięższy, minął mi pod znakiem wielkiego podekscytowania.
Przygotowywanie soków i pierwsze próbowanie ich wprowadziło mnie w niesamowicie
dobry humor, buzia cały czas mi się uśmiechała a organizm pracował prawidłowo.
Piszcząc wprost, nie wystąpiły żadne zawroty głowy czy nudności. Drugi dzień
był neutralny, jakby spożywanie samych soków było całkowicie naturalne. Trzeci,
ostatni dzień był najcięższy. I nie mam pojęcia czy było to spowodowane
psychicznym zmęczeniem czy po prostu organizm domagał się zwykłego posiłku. Na
szczęście dałam radę, pozwalając sobie na miskę zupy.
Jakie są moje wrażenia? Na pewno bardzo pozytywne, choć to wiąże się z tym, że jestem wielką fanką smoothies i mogłabym pić je codziennie, próbując coraz to nowsze kombinacje. Na pewno do detoxu wrócę w styczniu, tuż po świętach i sylwestrze. Tym razem postawię na lepsze planowanie i nie pominę okresu przygotowawczego. Wydaje mi się, że organizm zareagował prawidłowo, choć i tak myślę, że stać go na trochę więcej. Dużym sukcesem jest zwalczenie mojego nawyku picia co najmniej trzech kaw dziennie, ponieważ po detoxie zrezygnowałam z kofeiny prawie na dwa tygodnie. To jest mój mały sukces, choć kawę uwielbiam porównywalnie do soków.
Na koniec podkreślę, że jako autorka, nie jestem żadną profesjonalną dietetyczką, więc proszę o zachowanie dystansu czytając ten tekst. Co nie powstrzymuje mnie od próbowania nowych rzeczy, eksperymentowania i dzielenia się tym z Wami.
Zapraszam, więc do dyskusji. Lubicie soki? Może są wśród Was wielcy fani jak ja? Czy może wolicie nie tracić czasu na tego typu rzeczy? Może znacie ciekawe i pyszne kombinacje na dobre smoothie?
Komentujcie i wpadajcie na instagram!
świetny post i rewelacyjne połączenia "sokowe"
OdpowiedzUsuń